Prawie dziewięć tysięcy „poszukiwaczy szczęścia” w jednym miejscu to nie byle co, ten fakt robi różnicę. Ludzie z całego świata zbijają się w niesamowitą mozaikę, ale w gruncie rzeczy wcale nie dochodzi do całkowitego przemieszania. Multi-kulti, które nigdy nie stanie się jedną kulturą, bo każdy trzyma się swojej grupy. Żeby różnice były jeszcze bardziej wyraźne, każda grupa wyznacza własny sposób ubierania się, zachowania, myślenia.
W dużych miastach wyraźnie widać, że globalne społeczeństwo jest nierealną mrzonką znudzonych filozofów. Ludzie szukają swojej "wioski", małej grupy ludzi w której mogą się bezpiecznie zamknąć i nie otwierać drzwi. Są oczywiście sposoby, żeby się wbić do jakiejkolwiek grupy, jednak nie jest łatwo należeć do kilku grup naraz. Chociaż podział na narodowości jest wielką bzdurą, jednak z przyzwyczajenia często bezmyślnie wczuwam się w swoją "narodowość" i nawet zaczynam wierzyć że ma ona jakiś związek z moim prawdziwym "ja". I tak, będąc w Polsce wczuwam się w bycie Polką, czasem umyślnie unikając pewnych szczegółów czy nieco przeinaczając fakty, po to żeby nie być "inną". Jednak zwykle nie robię tego po to, żeby ukryć swoją "gorszą" inność, tylko po to, żeby w pewnym momencie ją obnażyć i zaskoczyć rozmówcę. Przebywając z Litwinami, próbuję zrobić to samo, jednak narazie nie potrafię ukryć swojego akcentu, jednak czuję nieswojo kiedy potykam się językowo. Jestem pewna, że jeżeli jeszcze przez jakiś czas będę przebywać w towarzystwie Litwinów, moje małe niedociągniecia językowe zanikną i będę mogła sprawnie operować nowo nabytą tożsamością. Podobnie jest z Hiszpanami: w ich towarzystwie nieświadomie staram się zatrzeć różnice kulturowe czy świadomościowe, a gdybym mogła zatrzeć swój akcent, niewątpliwie bym to uczyniła.
Wracając do Londynu mogę powiedzieć, że czuję się tutaj całkiem "swojo", ponieważ uwielbiam różnorodność i jestem do niej przyzwyczajona. Paradoks Londynu jednak polega na tym, że jest on tak wypełniony różnorodnością, że pomimo tego, że można spotkać ludzi z każdego zakątka świata, nikt nie interesuje się nikim. Życie w Londynie też jest paradoksalne: jest to miejsce, gdzie każdy może być kimś szczególnym, a z drugiej strony jest to do szpiku kości obojętne miasto, w którym każdy w pewnym sensie jest nikim, nie ma żadnej wartości. Londyn trzeba przeżyć. Trzeba go przetrwać i się nie zatrzeć, tym samym wypróbowując swoją odporność psychiczną.
Londyn to ogromny dworzec, na którym część przejezdnych zostaje na dłużej. Ludzi, którzy wyruszyli ze swoich domów, chat i nor w poszukiwaniu szczęścia.
Welcome to paradise.
13 lat temu