piątek, 18 kwietnia 2008

Prawa ludziów tym razem


15- 18 kwietnia w Poznaniu odbywały się dni Praw Człowieka, był to właściwie Objazdowy Festiwal Filmowy "Prawa człowieka w filmie" wraz z współpracą naszego uniwersytetu i kilku placówek kulturalnych (kino Rialto, Rozbrat i in.). Wstęp na wszystkie filmy był bezpłatny, ale nie udało mi się skorzystać z tego na tyle ile chciałam, no bo wiadomo, nie mogłam poświęcić całego tygodnia na oglądanie filmów.
Można było się domyślić, jakie państwa będą tam pokazane. Trafiłam na film "Esma" , o kobiecie z Bośni i Hercegowiny ktora szuka zaginionego męża ( szuka go oczywiście w ziemi, a nie na ziemi) , tak jak dziesiątki tysięcy innych rodzin. Bałkany i ich krwawe historie. Niezagojone rany. Brak winnych, albo winni bezkarni. Pocztówki z grobu.
Inny film, "Kamienna cisza" - o kobiecie,muzułmance oczywiście, która prawdopodobnie została ukamieniowana za popełnienie cudzołóstwa. To, co u nas jest sprawą w każdym milimetrze prywatną, tam jest problemem publicznym. Kto wie, może to oni mają rację. Feministki by chętnie powyrzynały wszystkich muzułmanów w celu wyzwolenia uciskanych kobiet, ale czy te kobiety tego chcą? To właśnie one mówią, że mężczyźni są ich najlepszymi obrońcami, że to oni najlepiej wiedzą co dla kobiety jest dobre, a europejki są godne pożałowania, bo czyżby mężczyźni-europejczycy byliby zdolni bronić swoje kobiety tak jak wyznawcy Islamu? Tu chyba trzeba się zgodzić, w Europie kobieta sama musi bronić swojej godności i czegoś tam jeszcze, a muzułmanka może zaufać swojemu mężowi, który "zawsze wie", co dla jego żony jest najlepsze.
Dyskusje mogą rozwinąć feministki.
Kolejny film był, tak jak się spodziewałam, o naszej pokrzywdzonej sąsiadce Białorusi; śmiesznych, ale niewesołych ekscesach Ojca Narodu oraz rozprzestrzeniającej się jak dżuma opozycji. Niby wszyscy wiedzą jaki "Łuka" jest niedobry, jak cierpi naród, jak mężnie walczy opozycja, ale mało kto wnika w to głębiej. Najlepiej oczywiście sytuacje można poznać od środka, z relacji Białorusinów. Relacje te, co prawda, są bardzo różnorodne, ale taka jest właśnie ta rzeczywistość- czarne nie jest do końca czarne, a białe nie jest w pełni białe.
Co my mamy z tym zrobić? Można pojechać, pomagać, mówić, pisać, protestować, krzyczeć, przekonywać. Wydawałoby się, że ci ludzie ( przede wszystkim młodzi) mają bardzo łatwy wybór- konformizm albo walka o demokrację, a my tutaj, w Polsce czy na Litwie, możemy cieszyć się wolnością słowa i właściwie to nie mamy o co ani po co walczyć. Ech, gdyby tak właśnie było, że demokracja zaczyna panować od momentu jej ogłoszenia. Obywatele nowo odrodzonego państwa demokratycznego ( Litwa po odzyskaniu niepodległości, Polska po okresie PRLu) mają nowe wymagania wobec państwa, chcą od niego dużo, nie dają z siebie nic ( bo jeszcze nie wiedzą że po to, żeby zaistniała demokracja, muszą dać z siebie więcej niż tylko podatki), i znów, jak za starych czasów, zaczynają narzekać na władzę, że nie dała im prawdziwej demokracji. Niestety,taka sytuacja panuje nie tylko przez pierwsze lata istnienia nowego ustroju; dziś jeszcze daleko nam po prawdziwej demokracji. Bardzo wyraźnie widać, że nie tylko na Białorusi trzeba porządnie popracować nad demokracją, ale u nas też jest jeszcze masa rzeczy do zrobienia.
To, czego najtrudniej się nauczyć, jest pewnie inicjatywa i aktywność jednostek w życiu społecznym i politycznym. To nie władza musi wychodzić z inicjatywą, zakładać stowarzyszenia, organizacje, projekty, wywoływać dyskusje, tylko my musimy komunikować dla władzy. Fajnym przykładem pracy nad świadomością polityczną zwykłych obywateli jest pomysł "demokracji uczestniczącej" czyli kolektywne podejmowanie decyzji, ktore znajduje zastosowanie w np. w samorządach lokalnych. Daje to ludziom świadomość, że jednak są oni częścią tego nieraz hybrydycznego organizmu zwanego państwem demokratycznym.
Konkludując, ( dosyć płynnie przeszłam od zagadnienia praw człowieka do zjawiska demokracji uczestniczącej),można bez wątpienia stwierdzić, że nawet w naszym "cywilizowanym" i wrażliwym na naruszanie praw lczłowieka świecie jest dużo do przerobienia. Pierwszym zadaniem jest praca nad sobą, edukacja i szukanie wycinka rzeczywistości, w którym możemy najlepiej się realizować z korzyścią dla innych.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Wątpię że uda mi się kiedykolwiek zrezygnować z podróży, z samolotów ( jest to wina m. in. taniego Ryanair) ktorze są super nieekologiczne. niech ktoś wymyśli samoloty na baterię słoneczną...
Czytam właśnie dziennik W. Antkowiaka z jego wyprawy (pielgrzymki) do Santiago, przeszedł słynne Camino, od Pirenejów do serca Galisji w ciągu miesiąca.
Wszyscy którzy idą Camino (drogę) do Santiago nazywa się pielgrzymami, chociaż ostatnio jest to bardziej atrakcja turystyczna niż pielgrzymka religijna. Można iść albo jechać rowerem. Niektórzy jada samochodem, a później nocują w albergue (noclegownia dla pielgrzymów przy trasie) zajmując miejsca prawdziwym pielgrzymom.
W Galisji już byłam i myślę że jest to najładniejsza część hiszpanii, chociaż najmniej uczęszczana przez turystów i ekonomicznie najsłabiej rozwinięta ( chociaż przemysł narkotykowy ma się tam dobrze, ocean dostarza tych cennych "darów zza morza" w nadmiarze). Galisja to wybrzeża, skały, pagórki i lasy. Jak pierwszy jaz tam byłam to pomyślałam sobie: jakie to niezepsute jeszcze... i jak mało ludzi!!! Wystaczy troche wyjechać za miasto i już nas wita dzika przyroda, można łazić tak przez długi czas i nie spotkamy żadnego ludzia.
Tak więc muszę koniecznie trafić na Camino, może nawet tym latem. Cały przyszły rok spędzę w La Coruna.... 100 km od Santiago! Na pierwszy raz wystarczy 200 km pieszo (tydzień) lub trochę więcej rowerem, jeżeli uda się gdzieś coś wypożyczyć, bo wolałabym rower. Czyli na początek tylko Galisja, a to przecież najsmaczniejszy kąsek. Albergue podobno nie są drogie, od 3 do 5 euro za nocleg ( gdybym tak szła miesiąc to troche by tego było) ale na tydzień może być.

Ciekawa też jestem ilu Ltwinó było na tej trasie. Antkowiak pisze że przed nim (on trafił na Camino w 2001 r) było ok 10 Polaków, więc czuł się czasami jak bohater albo zdobywca Mount Everestu.

Podoma mi się też to, że nikt tam nie pielgrzymuje grupowo, tak jak do Częstochowy. Jest to osobista pielgrzymka, w drodze można być dłużej albo któcej, modlić się, śpiewać lub nie. Autor dziennika z Camino pisze że w którymś z albergue musiał zaznaczyć, jaki jest cel jego podróży, 4 opcje do wyboru: kulturalny, duchowy, religijny czy sportowy. W średniowieczu, kiedy Camino de Santiago było jedną z największych rozrywek dla katolików, nikt nie sporządzał takich kwestionariuszy, każdy pielgrzym był pielgrzymem religijnym. Ciekawe czy tak to też wyglądało w rzeczywistości.

Kilka zdjeć z Galisji, nie mam dobrego aparatu, nie mogłam zrobić dużo zdjęć. W każdym razie w rzeczywistości jest o życie piękniej.

sobota, 12 kwietnia 2008

Ludzie czasami mają bardzo ciekawe pomysły na prawie każdy temat. przykład Radykalnych ( w tym wypadku przez duże r) "obrońców przyrody"- http://www.gazetawyborcza.pl/1,81388,5089392.html
Wyobraźnia ( podobno) nie ma granic, i bardzo dobrze. To, kim wogóle możemy być w życiu też nigdy nie jest do końca określone, chociaż oczywiście jest dużo przeszkód w realizacji siebie, swoich pomysłów, wizji.
Cóż, ja chyba nie bedę ryzykować odżywianiem się resztkami ze śmietnika ( Poznań to nie Nowy Jork) ani nie odłączę elektryczności, ale i tak mogę coś robić. Nawet jeżeli to jest śmieszne, to i tak myślę że warto. Rower zamiast tramwaju, ograniczanie konsumpci, kupowanie ubrań w lumpeksach, książek w antykwariatach, kupowanie jedzenia bez nadwyżki itd...
Tak jak inni mają wpływ na mnie ( poszczególne persony z bliższego i dalszego otoczenia), bo robią coś Inaczej, po swojemu, bo myślą, bo chcą zrobić lepiej, tak też ja najzwyczajniej w świecie chcę coś zakomunikować tym co robię. Wiem, że w skali świata to jest mniej niż zero, ale od zera właśnie trzeba zacząć. Nie chcę, broń boże, nikogo przekonywać ani nawracać, bo nie znoszę jak ktoś stosuje taką taktykę w stosunku do mnie; dziękuję natomiast tym osobom, ktore swoim zachowaniem czy słowami powodowały, że zaczynałam myśleć i zastanawiać się nad rzeczami, które przedtem były Banalną Oczywistą. Allejuja.

piątek, 11 kwietnia 2008

proszę bardzo- VHEMT-the voluntary human extinction movement- czeka na kolejnych członków. Z jednej strony, pomysl absurdalny, a z drugiej- bardzo pozytywny i logiczny.
Chodzi w nim o to, że ziemia jest zdecydowanie przeludniona i są propagowane wszelkiego rodzaju akcje zachęcające do hamowania rozmnażania się ludzi. Europa zachodnia bardzo pasuje do tego modelu, bo spada tu liczba mieszkańców, natomiast wszystkie pozostałe części świata idą w zupełnie innym kierunku. Może jednak biali są "słabszym" gatunkiem ludzi, jest ich coraz mniej w skali świata. Na Litwie państwo na różne sposoby próbuje zachecić rodziców do rodzenia jak najwiekszej liczby dzieci, po to tylko, żebyśmy nie wymarli.
Jeszcze do niedawna myślałam, że taka duża rodzina to zupełnie niezły pomysł, że może być nawet wesoło, ale dosyć szybko zmieniłam zdanie. Po co rodzić dużo dzieci i skazać je na życie w brudnym i sztucznym świecie. Warto też pomyśleć o takich młodych człowiekach, którym się nie poszczęściło i zaopiekować się nimi.
Oczywiście nie jestem za tym, żeby ktoś "oczyszczał" ludzkość czy coś w tym stylu, nikt nie ma do tego pełnego prawa, i dobrze.

Kto wie, może ten radykalny i trochę zabawny ruch przerodzi się w poważny projekt, akcję lub stowarzyszenie ogólnoświatowe?
Na pewno wyszłoby to wszystkim na zdrowie ;)