czwartek, 27 listopada 2008

Folga!!!





Folga, czyli strajk (gallego; huelga-hiszp.)
Hiszpanie lubią strajkować. przede wszystkim studenci. Rok akademicki w A Corunii rozpoczął się w październiku. W ciągu dwu miesięcy odbyły się cztery huelgi, z różnych powodów, niektórych z nich nie znam, nie znają ich nawet niektórzy Hiszpanie, ale solidarnie strajkują ( czyt: w określonym dniu nie pojawiają się na uczelni). Na tym polega ich strajkowanie; zaledwie mała grupka coś tam manifestuje na jakimś placu w centrum. Albo w ogóle nikt.
Nie wiem, jakie są konsekwencje tych regularnych strajków, zdaje się już stały się normą.
Ciekawszy był natomiast strajk "huelga de limpieza" w Vigo. Vigo ma niesamowity kampus za miastem, na górze, można tylko pozazdrościć tak pięknego uniwku. Sprzątaczki nie chciały być gorsze od ciągle strajkujących studentów, więc też wybrały Swój Dia de Folga, trochę zaśmieciły uniwersytet ( dosłownie, bo cały uniwerek utonął w strzępkach gazet) i zostawiły czystość uniwersytetu w boskich rękach. Jednym ze skutków strajku było to, że dziś i jutro nikt nie ma zajęć.
W wypadku strajku przeciwko wprowadzeniu "Planu Bolonia" studenci mają rację. Nie można tak po prostu się sprzedać. Jeszcze napiszę o tym.

Kiedy na Litwie kawałek czasu temu odbyła się manifestacja skierowana przeciwko nowej ustawie dotyczącej płatności za naukę na wyższych uczelniach na Litwie, pod Sejmem pojawiła się zaledwie mała grupka studentów, a wydawałoby się, że sprawa dotyczy wszystkich, że studentom zależy... Ja niestety byłabym gdzieś za morzami i górami, ale brat godnie reprezentował rodzinę Skoczyków ;). Poza grupką aktywistów, gdzie była reszta studentów ???

Poza tym, strajki i manifestacje mają sens nawet wtedy, kiedy wiadomo że nic nie zmienią, pokazują jedynie że komuś ZALEŻY na czymś, że nie jest obojętny.

Czas skończyć z postawą "aš ir mano vienkiemis".

poniedziałek, 10 listopada 2008

Mama Africa

Ile konfliktów zbrojnych toczy się obecnie na świecie?
Około 300.
Ile z nich jest w stanie wymienić przeciętny Europejczyk ( oglądający wiadomości i czytający gazety)?
Około 15, albo mniej.

Większość wojen, jak wiadomo toczy się w Afryce, ale świat nie interesuje się ich sprawami. No, może od czasu do czasu, kiedy pojawi się jakiś wspólny interes.

Teraz z innej beczki. W Poznaniu poznałam sporo osób z Afryki, przede wszystkim z Nigerii. Wszyscy przyjechali do Polski na studia- ktoś na ekonomię, ktoś inny na zarządzanie, jeszcze ktoś na medycynę albo prawo. Za naukę muszą płacić, w odróżnieniu od Polaków, ich sponsorami są przede wszytkim rodzice. By the way, istnieje bardzo interesująca strona internetowa tworzona przez "polskich afrykańczyków"- www.afryka.org, gdzie można dowiedzieć się sporo interesujących rzeczy dotyczących ich pobytu, studiów, kontaktów, relacji i doświadczeń w Polsce. Opisy te przeważnie pokrywają się z ich relacjami które słyszałam osobiście.

W Galicji ( w całej Hisztanii chyba też) natomiast jest zupełnie inaczej- ani z Nigerii, ani z Senegalu, ani z Wybrzeża Kości Słoniowej nikt nie przejeżdza na studia, tylko do pracy. Nielegalnej oczywiście. Na otrzymanie papierów muszą czekać do około pięciu lat, a do tego czasu- handel na ulicy. Można spotkać ich na w kawiarniach, rectauracjach, na ulicy, na plaży itd sprzedających różnego rodzaju biżuterię, wisiorki, kapelusze, płyty, koraliki, sprzążki... Jednak czasem, paradoksalnie, wydaje się że mają tu trochę lepiej niż w Polsce, bo mam wrażenie, że w Hiszpanii jest o niebo mniej nacjonalistów niż w Polsce.
Nie wiem jak studenci z Afryki mają się na Litwie, ale przypuszczam że nie lepiej niż w Polsce.
Cóż, trzeba jeszcze trochę dorosnąć do Europy.

wtorek, 4 listopada 2008

Ludzie, którzy piszą historię, zbyt dużo uwagi poświęcają tzw. głośnym momentom, a za mało badają ciszę.

R. Kapuściński

piątek, 31 października 2008






La Corunia rozpływa się w deszczu. Do niedawna nie wiedziałam, że w ciągu kilku dni może spaść aż tyle wody z nieba. Jednak Galicja to kraina deszczu, ściągają tu chmury z całej Hiszpanii i urywają się właśnie nad A Corunią. Nie wiedziałam też, że jestem na końcu świata. Finisterre. No dobra, Galicja była „końcem świata” w czasach, kiedy nikt nie wierzył, że po drugiej stronie oceanu jest jakaś terra nova, czyli ameryka.

A teraz do już nie wiadomo, gdzie się szuka kogoś, kto jest na końcu świata.



na zdjęciach: wyspy Cies i Ons. Galicja. Sierpień.

czwartek, 18 września 2008

persfazya in picture










Obrazki z folderu wspomnień. Nie moich oczywiście, ale mogę sobie wyobrazić, że należą do mojej rzeczywistości. Chociaż to też nie jest takie proste.
Po prostu surrealizm

niedziela, 14 września 2008

był sobie dziennikarz

"Laikas apie ziniasklaida kalbeti laisvai". Od niedawna właśnie to hasło kojarzy mi się z Mindaugas'em Nastaravicius'em. Kolega z Mariampola, który do pewnego momentu był bardzo normalny, inteligentny, zabawny; czasem graliśmy razem w "Szaradas" albo śpiewaliśmy piosenki Mamontova. Niestety, po kilku latach studiów na dziennikarstwie, starych znajomych wymienił na nowych, co niektórzy mają mu za złe. Ostatni raz widziałam go kilka lat temu i bardzo chętnie bym z nim znowu kiedyś porozmawiała.
Bardzo podoba mi się ten jego projekt dotyczący etyki dziennikarskiej. Zdaje się, że w ciągu kilku ostatnich dekad zawód dziennikarza zmienił się nie do poznania. Dziennikarzy się kupuje, są wynajmowani i sprzedawani, albo sami się sprzedają. Prawda nie jest ( a może nigdy nie była?) najleprzym towarem. O kryzysie dziennikarstwa pisał też Kapuściński, więc ten problem nie jest aż tak nowy. Ryszard pisał, że dziennikarze nie piszą na interesujące ich tematy, bo to redaktor decyduje, o czym mają pisać. I tak ci "najemnicy" są wysyłani w różne miejsca kuli ziemskiej dla zbadania i zrelacjonowania jakiegoś konfliktu, który się tam akurat toczy, nie posiadając chociażby minimalnej wiedzy, dotyczącej historii czy sytuacji politycznej i społecznej danego regionu. Doczytują to w samolocie albo już na miejscu. To oczywiście wpływa na jakość reportarzu.
Ktoś musi kontrolować "przemysł informacyjny" (nie informatyczny), żeby był jak najczystszy i najbardziej przejrzysty. Przede wszystkim dziennikarze powinni dbać o własną higienę dziennikarską. Mindaugas robi coś właśnie w tym kierunku, cenię go za jego zapał i ambicje.
Dziennikarzem musi być ktoś z powołania, a nie ktoś, kto po prostu dobrze włada piórem i lubi pisać, bo w dzieciństwie dużo czytał i skrobał piórem w pamiętniku.
Z drugiej strony jednak dziennikarz musi bardzo dobrze władać językiem, a nie tylko mieć dobre chęci. Szkoda że nie znam żadnego polskiego dziennikarza na Litwie, który by był dla mnie autorytetem ( chociaż jest kilka osób do których czuję szacunek, ale nie będę ich wymieniać, not yet). Cieszę że w ogóle istnieją polskie gazety, ale , jak zwykle, jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia.

wtorek, 9 września 2008

Ryba

Przez cały czas uciekam od tego czym jestem. Pocieszające jest jedynie to, że nie tylko ja tak robię. Ale nawet to mnie nie pociesza. Każdy ma w głowie obraz tego, jaki chciałby być, codziennie nad tym pracuje, wierzy że w końcu ten mityczny obraz samego siebie stanie się rzeczywistością. Prawda jest taka, matko i córko, że nie chcemy poznać siebie takich, jakimi jesteśmy. W moim przypadku umysł krytyczny ( przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie i dobrze kultuwowany przez każdą generację) dobrze wie, jaka muszę być. Nie może zaakceptować faktu, że nigdy nie będę czymś więcej niż samą sobą.

Kochanie, to nie znaczy że się poddaję i schodzę ze sceny. Dalej sobie płynę, czasem tuż pod powierzchnią, czasem głębiej, a innym znowu razem chodzę po wodzie jak Superstar ( Jesus Christ oczywiście). Czasem szukam ciebie, czasem siebie, a czasem szczoteczki do zębów. Czasem nie mam z tym problemu, ale różnie w życiu bywa.

Ze szczoteczką, oczywiście.

Jak to na wojence ładnie











Poznaniacy ( poznańska "Manufaktura") zajęła się poprawianiem obrazów rzeczywistości przedstawionej na bilboardach miasta. Doklejają prawdziwe twarze przedstawionych tam pracowników "służby porządku". Ciekawa jestem kiedy w Polsce i na Litwie będzie zlikwidowana przymusowa służba wojskowa, tak jak np w Hiszpanii. Jak ktoś chce, to może służyć, przysługiwać aż się wysłuży, a jeżeli jest zdecydowanym antymilitarystą to może prowadzić taki styl życia, jaki mu się podoba, bez krętactw i wymyślnych prób uchylenia się od służby wojskowej. Kto będzie chciał służyć, kiedy nie będzie przymusu? Biedni , bezrobotni, albo ci, którzy chcą zrobić karierę wojskową.
Wojsko. Mój sąsiad kiedyś był w wojsku. Wrócił, silny, ogolony na zero, w mundurku. Widocznie pokochał swój mundur, bo przez kilka lat CODZIENNIE widziałam go pracującego koło domu we wdzianku militarystycznym. Zdaję się też, że w tej sytuacji nie jest na wsi wyjątkiem. Kult wojny? Wojna ma swoje plusy- nikt nie zapada na depresje, przy odrobinie odwagi można stać się bohaterem, nie trzeba chodzić do szkoły... Toż to rewelacja!

sobota, 6 września 2008






Wracając do nory szczurów, moje oczy nie mogą nacieszyć się niesamowitym wnętrzem lokalu.
Najfajniejsza jest łazienka.
Takiem miejsca są bardzo intensywną inspiracją do tego, że człowiek, jeżeli chce, może tworzyć coś z niczego. No dobra, prawie z niczego. Np ze śmieci.

W głowie układam i maluję wszystko tak, jak to bedzie wyglądało w naszym domu.
Przedwczoraj kupiłam farby do malowania na drewnie i wymalowałam szafę, którą udostępnił mi pewiem Dobry Człowiek.
Chyba nawet kiedyś wrzucę tu zdjęcia tych prymitywnych malunków, a co tam.

poniedziałek, 1 września 2008

Rower rower rower rower mam obsesję rowerową chcę na rower będę mieć rower dziś dziś dziś dziś dziś prooooszę niech bedzie dziś

Udało się, kolega Abrahama chce pozbyć się swojego starego roweru za 20-30 euro, cena mi pasuje, ale muszę obejrzeć ten rower. Mam nadzieję że dziś się uda.

W Poznaniu prawie przez dwa lata na uczelnię zawsze jeździłam rowerem, jesienią zimą i latem też, bez zmian. Nie wiem czy w A Corunii to będzie możliwe, ale nie zostawię tego roweru w Vigo, zabiorę go ze sobą, choćbym musiała tam na nim dojechać sama. Mój poznański rowerek już się rozwalił, ale i tak dobrze się trzymał jak na swoje lata ( tak przynajmniej wyglądało, chociaż nie wiem ile miał lat).

Niech żyje ROWER-POWER!!!

niedziela, 31 sierpnia 2008

A cova dos ratos


Wczoraj byliśmy w restauracji wegańskiej w Vigo „A cova dos ratos” (nora szczurów w języku galisyjskim). Restauracja jest prowadzona przez „prawdziwych wegan”, bo mają charakterystyczną grzywkę którą już skądś znam. Żartuję oczywiście, ale chyba coś w tym jest-sama też mam ciągoty żeby sobie tak ściąć włosy, bo to najwygodniejsze uczesanie które widziałam ( pomijając fryzurę a la Synead o’Connor czy a la Moby). To znak przynależenia do tej sekty. Nawet dzieci wegan wyglądają podobnie-włosy ścięte tak jak u rodziców, z identyczną grzywką. Poza tym w tej restauracji naprawdę dobrze gotują, i nie jest wcale drogo. Zjadłam obiad za 5,50 euro, duża porcja hm... nieWiem JakSięToNazywa + świeżo wyciśnięty sok z marchwi, pomarańczy i cytryny. Niam... Restauracja posiada też niemałą biblioteczkę prasy anarchstyczno-ekologiczno-rewolucyjno-duchowo-różnorodnej i niesamowity wystrój, bardzo kolorowy i niestandartowy.

Poza tym w Vigo są dwie restauracje wegetariańskie, ale trochę droższe, więc raczej tam nie zaglądam.

W Poznaniu nie mogłam się nacieszyć siecią barów wegetariańskich Green Way, rozrzuconych po całym mieście, jeden z nich obok mojego mieszkania. Jedzenie było stokrotnie lepsze od tego z barów mlecznych, finansowo odpowiadających studentom i emerytom. Najdziwniejsze było to, że bary te zawsze były wypełnione ludźmi, przede wszystkim niewegetarianinami. Cóż, być może ludzie zaczęli uświadamiać sobie, że bez wszechobecnej wieprzowiny da się obejść, a nawet czuć się o wiele lepiej i postanowili wypróbować coś nowego. Nowego i starego jak świat....

Jednak w Poznaniu, mieście dwa razy większym niż Vigo, nie ma ani jednej restauracji wegańskiej. Nie to żeby w Hiszpanii się jadło mniej mięsa... To na pewno nie jest to, przekonałam się na własne oczy i nos. Warzywa i owoce tu są tanie, jednak ludzie jedzą, ciągle jedzą mięso. Tutaj, tak samo jak w Polsce, coraz więcej osób ma problemy z nadwagą. Następny etap- wariactwa na punkcie zdrowej i ekologicznej żywności. Wszystko w swoim czasie.

Nie ukrywam, że ja też przez jakiś czas miałam problemy z jedzeniem. Na szczęście to już jest za mną, a zmiany w mojej diecie idą równolegle ze zmianami w myśleniu i stylu życia. I amen, amen.

Nie Krishna, tylko Krishnamurti

Już drugi raz zabieram się do czytania Krishnamurtiego. Akurat mam pod ręką jego książkę w języku hiszpańskim La libertad primera y ultima( pierwsza i ostatnia wolność(?)), więc postaram się przeczytać ją do końca.

Zaczęło się od pewnej znajomości. Kiedy pierwszy raz leciałam samolotem, poznałam bardzo ciekawych ludzi, przez co nie miałam czasu na imaginowanie kiedy i jak mógłby rozbić się mój samolot. Na lotnisku w Poznaniu zaczęłam rozmawiać z dziewczyną, która ze swoim ojcem też leciała do Londynu. Z Londynu miała jechać do jakiegoś małego miasteczka do szkoły muzycznej, gdzie miała spędzić kilka miesięcy na praktyce. Szkoda że już nie pamiętam jak się nazywała ta szkoła, bo to co o niej opowiadała, robiło wrażenie. Była to szkoła z internatem, właściwie to muzyczno-duchowa szkoła, że tak powiem. Dyscyplina, medytacja, muzyka, bardzo zorganizowany i urozmaicony plan zajęć. Jeżeli się nie mylę, szkołę założył właśnie Krishnamurti, w każdym razie działała ona pod jego patronatem. Ojciec tej dziewczyny przyjaźnił się z Krishnamurtim osobiście i tłumaczył jego książki na język polski. Znał ponad dziesięć języków i wyglądał na bardzo pogodnego i niezwykłego staruszka ( miał już ponad 70 lat, a córka ok 27). Oboje byli wegetarianinami, do był najstarszy wegetarianin którego poznałam osobiście ( najmłodszy miał 3 latka).

Po powrocie do Poznania bardzo chciałam odwiedzić tę niezwykłą rodzinkę w ich domu, ale Marysia (ta z samolotu) była nadal w Anglii więc nic z tego nie wyszło.

Został natomiast Krishnamurti, którego muszę poznać bliżej.

Przedtem jedyne, co o nim wiedziałam było to, że był przeciwko jakimkolwiek autorytetom i że często mówił o świadomości. We wstępie do książki też wspomina o autorytetach i o tym, że musimy się od nich uwolnić. Ludzie boją się przyszłości i odpowiedzialności za swoje działania, więc szukają przywódców, guru, mistrzów, mędrców żeby myśleli zamiast nas. Nietrudno się domyślić, do jakich konsekwencji to prowadzi. Tylko że nie wiem ilu z nas jest naprawdę zdolnych do uwolnienia się od autorytetów. Wszystko zaczyna się od poznania siebie. Jeszcze nie wiem na czym to polega u Krisnamurtiego, ale być może wkrótce będę w posiadaniu takowej wiedzy. Łudzę się też nadzieją, że moja umiarkowana znajomość języka hiszpańskiego nie zniekształci przekazu Krishnamurtiego. Paz! :)

środa, 27 sierpnia 2008

ja wy my oni

Mój Mózg Porównywacz nie daje spokoju, zawsze jest włączony i wyczulony na wszelkiego rodzaju szczegóły. Czasem aż do przesady, no bo takie porównywanie i zestawianie rzeczy i zjawisk w zasadzie nikomu nie ułatwia życia.
I tak bes przerwy porównywałam Polskę z Litwą, rozbierając je do naga i zastanawiając się nad rolą każdej cześci ciała. Teraz powoli próbuję obnażyć ciało Hiszpanii, które o dziwo, wcale nie jest bardzo egzotyczne, chociaż umie zadziwiać.

Byłam bardzo zdziwiona, że do domu średniozamożnej rodziny codziennie (poza weekendami) przychodzi kobieta, która sprząta cały dom, robi pranie i zmywa naczynia. Znam nawet taką rodzinę, która musi ograniczać wydatki, żeby nie zabrakło pieniędzy pod koniec miesiąca, ale nawet oni mają taką "kobietę do sprzątania". No cóż, być może na Polskę i Litwę też przyjdzie taki czas. Ciekawe czy to wynika z leniwstwa czy być może to rzeczywiście się opłaca. A może to sposób na redukcję bezrobocia... Dla Hiszpanów to , że ktoś codziennie sprząta ich dom jest tak oczywiste, że nikt się nie pyta czy warto.

A ja bym chętnie zapłaciła "dobrej kobiecie" ( ewentualnie może być mężczyzna) za wysprzątanie mojej biednej głowy, bo zanieczyszczenie bzdurami zbliża się do niebezpiecznego poziomu.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Coz, te notke musze pisac bez polskich znakow graficznych, ale w najblizszym czasie to tez da sie naprawic. [ nie wiedziałam że to takie proste, ale doszłam do tego sama]

No i muszę wrocić ( czy raczej zaczać?) do pisania ´sekretnego pamiętnika sieciowego´, tyle ze wcale nie sekretnego, bo wystarczy mieć internet żeby go przeczytac, i wcale nie pamiętnika, bo już nawet nie wiem jak to się robi, chociaż, co prawda, uprawiałam to hobby przez kilka dobrych lat. Właściwie to nie był wcale pamiętnik, tylko ´przemyślnik´. Może gdybym kontynuowała prowadzenie tego zapisadła, to wykrystalizowałby się z tego jakiś system filozoficzny albo, w najgorszym wypadku, choroba psychiczna, więc cięszę się, że nie doszło ani do pierwszego, ani do drugiego.

Kilka dni temu leciałam samolotem z Kowna do Frankfurtu, a poźniej z Frankfurtu do Santiago. Jak zwykle byłam bardzo spokojna, przez większą część lotu spałam, bo lecieliśmy nocą ( w dzień prawdopodobnie też bym spała). Ślepo wierzę w Ryanair, jak głupie dziecko, ale w ten sposób przynajmniej nie giną moje cenne komórki nerwowe.

Na szczęście nie wiedzielismy o tym, że dzień przed naszym lotem w Madrycie rozbił się samolot Spanair. Zgineły 152 osoby. W Hiszpanii przez cały tydzień mówiono o tej katastroficznej katastrofie, aż wkrótce wydarzenie to stanie się rocznicą narodową itd. Oczywiście, taka katastrofa w Europie to niecodzienne wydarzenie, ale przecież codziennie na świecie giną tysiące ludzi w rożnego rodzaju katastrofach.

Kiedy pojawił się telefon i internet, wydawało się ( nie mnie oczywiście, tylko Większym Głowom) , że w telewizji i gazetach coraz więcej miejsca będą zajmowały wieści ze świata. Wydaje się jednak, ze nastąpił jakiś ´odwrót´ i stopniowo coraz więcej mówi się o sprawach lokalnych, które w wiadomościach zajmują ponad 80 %. Pisal o tym m.in. Kapuscinski w Lapidariach.

Z jednej strony zainteresowanie i skupienie sie na sprawach lokalnych jest naturalne i bardzo pozytywne, a z drugiej pokazuje nam, że ludzie nie potrzebują informacji o tym, co dzieje się gdzieś daleko, bo to nie dotyczy ich bezpośrednio i ich wcale nie porusza. Jesteśmy wrażliwi tylko na ból własnych rodzin, dzieci, przyjaciół, czy kotow i psów, i całkowicie obojętni na ból ludzi, z którymi nie mamy nic do czynienia.

Żeby ludzie zaczęli zmieniać coś w swoim życiu, na szerszą skalę potrzebny jest lodowiec albo poważne trzęsienie ziemi, a nie jakieś ostrzeżenia ekologów, zielonych , proboszcza czy Dalajlamy. Czy moje.

piątek, 8 sierpnia 2008

niedziela, 6 lipca 2008

O dyrektorze mojej szkoły początkowej.... słów kilka

Świat wydaje się ciekawy dopóki człowiek nie zacznie się nim na dobre ciekawić.
Ale... nie bierzmy wszystkiego na serio, es lo mejor que puedes hacer, hijo mio :)
W Mariampolu już od roku jest polska szkoła, co prawda połączona z litewską. Przedtem też przez dobrych kilkanaście lat istniały polskie klasy, które się przymały na kochane nauczycielce klas początkowych St. Skarżyńskiej. To niesamowite że przez tyle lat utrzymała się i wychowała dużo dzieci w szkole, której dyrektorem był fenomenalny Algimantas Masaitis, członek Vilniji!!! (o tym dowiedziałam się zupełnie niedawno). To on przez wiele lat powtarzał, że klasy polskie w szkole mariampolskiej będą tylko przez jego trup. Na szczęście musiał się ugiąć.
Następnym dyrektorem był kolejny polakożerca, który po pijaku biegał po wsi wygrażając Polakom. Na szczęście ludzie się od razu za to wzięli i zaczęli zbierać jakieś podpisy, bo oburzające jest żeby taki człowiek był na tak wysokim stanowisku.
Wróćmy jednak to Masaitisa, mojego byłego dyrektora, o którym prawie nic nie wiedziałam w czasach, kiedy uczyłam się w szkole, bo niby czemu miały interesować mnie poglądy jakiegoś, czy nawet mojego dyrektora.
W internecie natknęłam się na rozbijający artykuł -Vilnija:letai gyjanti krasto istorijos zaizda. Jest to dyskusja na temat polskości, "polskich nacjonalistów", historii, szkolnictwa itd , w której m.in. bierze udział wszystkim znany Garsva i "nasz" Masaitis.
A.Masaitis:

"Per Atgimimą sukruto lenkų agitatoriai ir remdamiesi Lietuvos Konstitucija pareikalavo atidaryti lenkiškas klases. Atsirado vienas kitas tėvas, kuris savo vaikus norėjo mokyti lenkų kalba. Jie buvo visais būdais agituojami siekti lenkiškų klasių atidarymo. Tie agitatoriai – tai Lenkų rinkimų akcijos Lietuvoje aktyvistai. Jiems rūpėjo Marijampolyje būtinai atidaryti lenkų mokyklą ir kad ji būtų po vienu stogu su lietuviška. Aš įrodinėjau, kad Europos Sąjungos šalyse nėra dvikalbių ir trikalbių mokyklų, nes tai daryti netikslinga.

10 metų man pavyko nuo dvikalbės mokyklos Marijampolyje apsiginti, tačiau buvau smarkiai puolamas."
No właśnie. Większość mieszkańców Mariampola to Polacy (chociaż teraz... większość młodych Polaków albo ukończyła, albo uczy się w szkole litewskiej więc nie wiadomo kim są), a ktoś próbuje wmówić że tak naprawdę nikomu nie zależało na polskich klasach, tylko "agitatorom". No cóż, śmiem twierdzić że prawda była inna, bo znam większość rodziców tych dzieci i ani jednego agitatora...
Masaitis:
"Elgiamasi iššaukiamai. Lenkiška klasė gražiai suremontuota, įstatytos didžiulės naujos durys, privežta kompiuterių, yra internetas. Visai mokyklai reikia renovacijos, bet visas dėmesys telkiamas tik į lenkiškąją dalį. Visa tai pykdo žmones, ne vien lietuvius, bet ir vietinius lenkus."
Pewnie, vietiniai lenkai wolą litewska szkołę, nie ma co :)
Masaitis:
"Toks veikimas (czyli polityka oddzielania, a nie integracji, mój przypis) nepadės vietiniams lenkams geriau integruotis į Lietuvos valstybės gyvenimą, daugelis jų kaip buvo nuošalyje, taip ir liks stovėti kelkraštyje.Laukti ne rankas sudėjus, bet dirbant"
Aż się boję komentować...A nuż też jestem tylko polakiem-darmozjadem i wszystko obróci się przeciwko mnie.
Masaitis:
"Pats gyvenimas parodys, ar ta lenkiška mokykla Marijampolyje reikalinga, ar nereikalinga. Mano įsitikinimu, ji čia visai nereikalinga. Ir daugelio vietinių tėvų įsitikinimu – taip pat. Vietiniai vaikai jos ir nelanko. Seniūnas į tą mokyklėlę atveža mokinukus iš gana tolimų apylinkių."
Kłamstwo w żywe oczy. Aż mi włosy zaczynają zielenieć,a oczy zachodzić delikatną różową mgłą.


Wypowiada się też niejaki Zigmas Zinkevičius. Ta wypowiedź rozśmieszyła mnie najbardziej:

"Ir dar į ką norėčiau atkreipti dėmesį: šiame krašte labai paplitę įvairūs mitai – lenkomanų politikuotojų skleidžiamos nesąmonės. Ir žmonės jomis tiki. Kai kurios tų nesąmonių tapo visuotinai priimtos ir ne vien Lietuvoje, bet ir užsienyje. Kad ir toks lingvistams gerai žinomas dalykas. Vietinė lenkų kalba paplitusi į šiaurę nuo Vilniaus ir maždaug iki Vilniaus, o toliau į pietus kalbama gudiškai, t. y. baltarusiškai. Bet pamėginkite tai paaiškinti tiems, kas nenori girdėti. Jus pradės įtikinėti, kad tai esanti lenkų tarmė. O už Lietuvos sienos ta pati kalba, kuri niekuo nesiskiria, jau vadinama gudų kalba. Tai ar čia ne mitas?"

I na koniec pan Alfonsas Kairys o wycieczkach, które muszą być organizowane dla uczni szkół litewskich, żeby poznawały swój kraj:

"Vien lietuviais moksleiviais negalima apsiriboti, reikia paimti į tas keliones ir kitų mokyklų – lenkiškų ir rusiškų, moksleivius. Tai bus veiksminga priemonė patraukti į mūsų pusę kitų tautybių vaikus ir jų tėvus."

???????????
Całą dyskusję, która była zapisana i wydrukowana w "Mokslo Lietuva" w kwietniu 2007, można przeczytać tutaj: http://mokslasplius.lt/mokslo-lietuva/node/408?page=0%2C0


Nie chcę, żeby to wszystko zabrzmiało antylitewsko. Nie mam NIC przeciwko Litwinom. Jednak nie mogę być obojętna na słowa i działania ludzi, których spotykam na co dzień. Nie tylko Litwinom. Chyba jeszcze bardziej denerwujące są wyczyny niektórych Polaków, bo nawet wśród nas nie brak ciemniaków, nacjonalistów, półgłówków, "zaściankowiczów", hołoty i innych gatunków.

A teraz wracam do przyjemniejszych rzeczy, może se pogram na flecie póki dom nie śpi, albo posłucham mariampolsko-litewsko-ziemsko-kosmicznej ciszy, którą nie mogą nacieszyć się moje zwykłe, przyziemne uszy.


poniedziałek, 30 czerwca 2008

Chyba dużo się działo, może trochę za dużo. Nie można przecież być cały czas na czasie, bo ktoś, kto wymyślił zegarek, był bardzo irracjonalny. Nie mówiąc już o sekundniku....
Przedwczoraj, po przyjeździe do domu, długo nie mogłam zasnąć bo było za dużo ciszy. Sound of silence otaczało mnie z każdej strony, wchodziło przez uszy, noc, powieki, skórę. Tak to jest, jak się człowiek przyzwyczai do nieustającego hałasu miasta, które nigdy nie śpi ( tak jak każde inne przyzwoite miasto).
Uświadomiłam sobie po raz kolejny, że muszę się nauczyć nowych znaczeń znanych mi słów. Oczywistości okazują się czymś co trzeba jeszcze raz dookreślać. Wygląda na to, że dosłownie każde zdanie powidziane u nas i w Polsce ma zupełnie inne znaczenie. Tak więc uczę się...
Festiwal Malta dobiegał do finału w sobotę, a ja tymczasem jechałam ( wraz z moimi torbami i kartonikami) w stronę wschodniej granicy Polski. Szkoda było, że nie zobaczyłam Elvisa Costello w sobotni wieczów nad niejakim jeziorem Malta. Praca nad codziennikiem maltańskim i pisanie recenzji wspominam bardzo dobrze ( jeszcze o tym napiszę). Natomiast zaczynam żałować że nie poszłam na salon do Radia Afera. Po prostu stchórzyłam, a to mogło być bardzo ciekawe doświadczenie. Nieważne. Innym razem. Nic na siłę.
Od kultury- prosto do litewskiego buszu. Do natury. Zajęłam się sprzątaniem lasku należacego do mojego dziadka. Bardzo to pasjonujące, daje podobną satysfakcję jak pisanie recenzji. Jednak jest problem... ze śmieciami oczywiście. Nasze mariampolskie wysypisko śmieci zostało zamknięte ( bo nieekologiczne, nieeuropejskie...), więc ludzie wywożą śmieci do śmietników koło innych wiosek, do lasu, zakopują do ziemi, gromadzą za domem. De facto nie ma gdzie wywozić niesortowanych śmieci ( a z sortowanym też nic nie wiadomo, trzeba pogadać z moim sąsiadem ,starostą, ale już się domyślam jak się potoczy ta rozmowa :)). Tak więc najleprzym rozwiązaniem byłoby zjadanie własnych śmieci albo czarna dziura gdzieś w ogrodzie, która bezpowrotnie pochłaniałaby nasze jawymyślniejsze śmieci.

niedziela, 1 czerwca 2008

Moda

Tak, to prawda, chciałam być modna, bo wszyscy chcieli, bo nikt nie powiedział głośno że większość też może się mylić, bo to była dobra zabawa, bo każdy chce być ładny, bo tak. Tak, to prawda, nawet teraz nie jestem od tego wolna. Zapomniałam ogolić nogi, poszłam na basen i nie mogłam nie myśleć o swoich owłosionych nogach, widok których może zaszokować niejednego samca, przyzwyczajonego do widoku oczyszczonych z różnego rodzaju owłosienia kobiet. I co, byłam mniej kobieca? No przecież byłam bardziej naturalna...

Szkoła. Obrzydzenie na widok pozłacanych torebek z cekinami , setki razy przefarbowanych włosów, ciuchów rodem z Gariunai, ohydnej solariumowej opalenizny w środku zimy, różowych paznokci, zapachu podróbek dobrych perfum, błyszczących kolczyków w pępku na wklęsłym brzuchu. Wydawało się, że wszędzie tak jest, było i będzie. Na szczęście okazało się że nie, wystarczyło trochę poznać świat żeby się o tym przekonać. Człowiek żyje i się uczy rzeczy przeróżnych, mądrych i próżnych.

I nie zawsze to wszystko się rymuje.

Powstaje pytanie: czy dużo się zmieniło od czasów kiedy kobieta była symbolem zamożności męża, kiedy musiała nosić ubrania uniemożliwiające jej jakąkolwiek pracę fizyczną, ale też swobodne poruszanie się? Wysokie obcasy, mini spódniczki, kilkudziesięciocentymetrowe paznokcie, natapirowane fryzury – to po prostu mała zmiana w historii mody- zamiast gorsetów i kilkumetrowych kapeluszy.

Bardzo ciekawym rozróżnieniem ( chyba wg. Sapira) jest charakterystyka mody w dwjakiego rodzaju społeczeństwach – tym zhierarchizowanym, gdzie patriarchalizm jest bardzo wyraźny i tym drugim- społeczeństwie gdzie na pierwszy plan wysunięte jest równouprawnienie obu płci. W tych pierwszych moda nadal zmusza kobiety do nabywania ubrań i gadżetów podkreślających kobiecość i uwydatniających różnice płciowe; kobiety chcą być jak najbardziej kobiece, tak jakby sam fakt że się nią jest był niewystarczający. Natomiast w tej drugiej grupie kobiety stawiają przede wszystkim na wygodę i nie widzą w tym uszczerbku na swej kobiecości. Zgadnijcie, do której grupy należy Litwa albo Polska? ( oczywiście podział jest bardzo uogólniony, ale coś w tym jest).

Wydawałoby się, że moda idzie w koierunku wygody, ale takie podejście jest chyba mylące. Nie ma co się łudzić, kobiety, a mężczyźni też, chcą być modni, a nie tylko wygodni. Wygodnie to można się ubrać w domu kiedy nikt nie widzi, a właściwie to nawet tam nie da się uciec od mody.

Jednak głupi/-a zawsze będzie czekał/-a na jakieś pozytywne zmiany. Wiadomo przecież, stałe i niezmienne są tylko i wyłącznie zmiany.

niedziela, 18 maja 2008


Nawet tak szczytny cel nie zachęca ludzi do właściwej inwestycji, a może jeszcze trzeba popracować nad talentem; jednak każdy kto nie słyszał dzisiejszego występu O/D nie się schowa pod kordłę. I niech spokojnie śpi.

niedziela, 11 maja 2008

Zdrowie psychiczne

Abraham H. Maslow. Bardzo ciekawy psycholog, nie tylko dlatego, że ma niecodzienne maślane nazwisko i jednoznacznie odrzuca eksperymenty nad zwierzętami. Jest 'psychologiem humanistycznym'- daleko mu do ścisłych, naukowych sposobów badań i wyciagania wniosków, ale z psychologią w ogóle sprawa nie jest prosta, nadal jest ona w niedookreślonym miejscu pomiędzy naukami ścisłymi a humanistycznymi, coraz bardziej zbliżając się do tych drugich. Rozbrajające było zakończenie 7-ego rozdziału w "W stronę psychologii istnienia"- po przedstawieniu dwu przeciwstawnych sobie tendencji zachowania osób w momentach szczytowych wystąpienie zamyka słowami: "Nie wiem jednak, co to znaczy." ( w odniesieniu do rozbieżności tych tendencji).

Chciałam jednak napisać kilka słów o jego poglądach na zdrowie psychiczne, w których ( tak samo jak w innych kwestiach) istnieje bardzo ścisła zbieżność z poglądami Miguela Ruiza ( a raczej Tolteków, z których wiedzy mistycznej czerpie ) na jednostkę i umowach ograniczających jej indywidualność.
Maslow zaznacza, że w jego teorii zdrowie psychiczne to NIE przystosowanie do rzeczywistości, społeczeństwa, innych ludzi. Adekwatność, skuteczność, kompetencja w odniesieniu do otoczenia, dobre wykonywanie wyznaczonej roli NIE muszą być cechami człowieka w pełni zdrowego psychicznie. Takie określanie jednostki ze względu na jego przystosowanie jest podejściem przedmiotowym, jednostka jest potraktowana jako narzędzie. Nie wiadomo też, co w takim wypadku mamy zrobić z różnymi kontekstami kulturowymi, czy ktoś może być zdrowy psychicznie w jednym środowisku a w innym już nie? Wiadomo, że bardzi często właśnie osoby nieprzystosowane są uznane za chore psychicznie, ale psychologia w żadnym wypadku nie może bazować na takich potocznych przekonaniach. Zdrową psychicznie osobowość natomiast, jak łatwo się domyślić, charakteryzuje oderwanie, niezależność, samorządny charakter, skłonność do szukania w SOBIE drogowskazów i prawideł życiowych. Zdolne do tego są osoby samourzeczywistniające się ( o tych napiszę jeszcze kiedyś, bo jest to bardzo ciekawe). Osoby te są wolne od opinii innych ludzi, w bardzo wielkim stopniu są one determinantami dla siebie samych.
U Miguela Ruiza, autora książki "Cztery umowy" ideał jednostki polega właśnie na tym, że zrywa ona umowy narzucone przez innych, które nijak się mają do jej własnego świata. Książka jest dosyć łatwa w czytaniu, właściwie to jest to kolejny poradnik typu 'jak być szczęśliwym' , którymi są zawalone księgarnie. Jednak ta właśnie kniga wydaje mi się bardzo sensowna, ale trzeba zrobić z nią coś więcej niż przeczytać ( nie chodzi o wykorzystanie jej w celach higienicznych czy użycie jej jako podstawki pod kubek, ale takie wariacje są dopuszczalne). Trzeba zacząć pracować nad sobą. Zapomnieć co inni o nas myślą, mówią, bo i tak oni mają swój 'sen', czyli życie, w którym jesteśmy co najwyżej postacią drugoplanową. Nie da się zaprzeczyć, że każdy z nas żyje w swoim śnie, tworzy swoją historię, swój wizerunek, klasyfikuje innych ludzi i rzeczy. Jednak stosowanie się do tych wszystkich zasad, tresowanie samych siebie, pochłania strasznie dużo energii, więc trzeba zacząć zrywać te umowy. Wygląda na to, że tylko w ten sposób możemy powoli zacząć żyć w lepszym świecie i w końcu zacząć być sobą, stopniowo coraz bardziej sobą.
Takie właśnie osoby, które nie boją się zerwać wszelkiego rodzaju umów, czyli przestać wierzyć w kłamstwa które próbują wmówić nam inni i które produkujemy my sami żeby tych innych zadowolić, potrafią być sobą- są spontaniczni, twórczy ( też w sensie twórczego życia codziennego), ekspresyjni, oryginalni ( bo się tego w sobie nie boją), kochają życie, są odporni na krytykę i niepowodzenia, optymistyczni, czują się spełnieni, bo robią w życiu to z czego mogą czerpać satysfakcję, są zdolni do kochania, empatyczni, momentami są zdolni do zapomnienia o swoim ego itd.
Trochę odeszłam od tematu, bo niezupełnie o tym chciałam napisać, ale cóż, może innym razem będę bardziej konsekwentna, time will show.

piątek, 18 kwietnia 2008

Prawa ludziów tym razem


15- 18 kwietnia w Poznaniu odbywały się dni Praw Człowieka, był to właściwie Objazdowy Festiwal Filmowy "Prawa człowieka w filmie" wraz z współpracą naszego uniwersytetu i kilku placówek kulturalnych (kino Rialto, Rozbrat i in.). Wstęp na wszystkie filmy był bezpłatny, ale nie udało mi się skorzystać z tego na tyle ile chciałam, no bo wiadomo, nie mogłam poświęcić całego tygodnia na oglądanie filmów.
Można było się domyślić, jakie państwa będą tam pokazane. Trafiłam na film "Esma" , o kobiecie z Bośni i Hercegowiny ktora szuka zaginionego męża ( szuka go oczywiście w ziemi, a nie na ziemi) , tak jak dziesiątki tysięcy innych rodzin. Bałkany i ich krwawe historie. Niezagojone rany. Brak winnych, albo winni bezkarni. Pocztówki z grobu.
Inny film, "Kamienna cisza" - o kobiecie,muzułmance oczywiście, która prawdopodobnie została ukamieniowana za popełnienie cudzołóstwa. To, co u nas jest sprawą w każdym milimetrze prywatną, tam jest problemem publicznym. Kto wie, może to oni mają rację. Feministki by chętnie powyrzynały wszystkich muzułmanów w celu wyzwolenia uciskanych kobiet, ale czy te kobiety tego chcą? To właśnie one mówią, że mężczyźni są ich najlepszymi obrońcami, że to oni najlepiej wiedzą co dla kobiety jest dobre, a europejki są godne pożałowania, bo czyżby mężczyźni-europejczycy byliby zdolni bronić swoje kobiety tak jak wyznawcy Islamu? Tu chyba trzeba się zgodzić, w Europie kobieta sama musi bronić swojej godności i czegoś tam jeszcze, a muzułmanka może zaufać swojemu mężowi, który "zawsze wie", co dla jego żony jest najlepsze.
Dyskusje mogą rozwinąć feministki.
Kolejny film był, tak jak się spodziewałam, o naszej pokrzywdzonej sąsiadce Białorusi; śmiesznych, ale niewesołych ekscesach Ojca Narodu oraz rozprzestrzeniającej się jak dżuma opozycji. Niby wszyscy wiedzą jaki "Łuka" jest niedobry, jak cierpi naród, jak mężnie walczy opozycja, ale mało kto wnika w to głębiej. Najlepiej oczywiście sytuacje można poznać od środka, z relacji Białorusinów. Relacje te, co prawda, są bardzo różnorodne, ale taka jest właśnie ta rzeczywistość- czarne nie jest do końca czarne, a białe nie jest w pełni białe.
Co my mamy z tym zrobić? Można pojechać, pomagać, mówić, pisać, protestować, krzyczeć, przekonywać. Wydawałoby się, że ci ludzie ( przede wszystkim młodzi) mają bardzo łatwy wybór- konformizm albo walka o demokrację, a my tutaj, w Polsce czy na Litwie, możemy cieszyć się wolnością słowa i właściwie to nie mamy o co ani po co walczyć. Ech, gdyby tak właśnie było, że demokracja zaczyna panować od momentu jej ogłoszenia. Obywatele nowo odrodzonego państwa demokratycznego ( Litwa po odzyskaniu niepodległości, Polska po okresie PRLu) mają nowe wymagania wobec państwa, chcą od niego dużo, nie dają z siebie nic ( bo jeszcze nie wiedzą że po to, żeby zaistniała demokracja, muszą dać z siebie więcej niż tylko podatki), i znów, jak za starych czasów, zaczynają narzekać na władzę, że nie dała im prawdziwej demokracji. Niestety,taka sytuacja panuje nie tylko przez pierwsze lata istnienia nowego ustroju; dziś jeszcze daleko nam po prawdziwej demokracji. Bardzo wyraźnie widać, że nie tylko na Białorusi trzeba porządnie popracować nad demokracją, ale u nas też jest jeszcze masa rzeczy do zrobienia.
To, czego najtrudniej się nauczyć, jest pewnie inicjatywa i aktywność jednostek w życiu społecznym i politycznym. To nie władza musi wychodzić z inicjatywą, zakładać stowarzyszenia, organizacje, projekty, wywoływać dyskusje, tylko my musimy komunikować dla władzy. Fajnym przykładem pracy nad świadomością polityczną zwykłych obywateli jest pomysł "demokracji uczestniczącej" czyli kolektywne podejmowanie decyzji, ktore znajduje zastosowanie w np. w samorządach lokalnych. Daje to ludziom świadomość, że jednak są oni częścią tego nieraz hybrydycznego organizmu zwanego państwem demokratycznym.
Konkludując, ( dosyć płynnie przeszłam od zagadnienia praw człowieka do zjawiska demokracji uczestniczącej),można bez wątpienia stwierdzić, że nawet w naszym "cywilizowanym" i wrażliwym na naruszanie praw lczłowieka świecie jest dużo do przerobienia. Pierwszym zadaniem jest praca nad sobą, edukacja i szukanie wycinka rzeczywistości, w którym możemy najlepiej się realizować z korzyścią dla innych.

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Wątpię że uda mi się kiedykolwiek zrezygnować z podróży, z samolotów ( jest to wina m. in. taniego Ryanair) ktorze są super nieekologiczne. niech ktoś wymyśli samoloty na baterię słoneczną...
Czytam właśnie dziennik W. Antkowiaka z jego wyprawy (pielgrzymki) do Santiago, przeszedł słynne Camino, od Pirenejów do serca Galisji w ciągu miesiąca.
Wszyscy którzy idą Camino (drogę) do Santiago nazywa się pielgrzymami, chociaż ostatnio jest to bardziej atrakcja turystyczna niż pielgrzymka religijna. Można iść albo jechać rowerem. Niektórzy jada samochodem, a później nocują w albergue (noclegownia dla pielgrzymów przy trasie) zajmując miejsca prawdziwym pielgrzymom.
W Galisji już byłam i myślę że jest to najładniejsza część hiszpanii, chociaż najmniej uczęszczana przez turystów i ekonomicznie najsłabiej rozwinięta ( chociaż przemysł narkotykowy ma się tam dobrze, ocean dostarza tych cennych "darów zza morza" w nadmiarze). Galisja to wybrzeża, skały, pagórki i lasy. Jak pierwszy jaz tam byłam to pomyślałam sobie: jakie to niezepsute jeszcze... i jak mało ludzi!!! Wystaczy troche wyjechać za miasto i już nas wita dzika przyroda, można łazić tak przez długi czas i nie spotkamy żadnego ludzia.
Tak więc muszę koniecznie trafić na Camino, może nawet tym latem. Cały przyszły rok spędzę w La Coruna.... 100 km od Santiago! Na pierwszy raz wystarczy 200 km pieszo (tydzień) lub trochę więcej rowerem, jeżeli uda się gdzieś coś wypożyczyć, bo wolałabym rower. Czyli na początek tylko Galisja, a to przecież najsmaczniejszy kąsek. Albergue podobno nie są drogie, od 3 do 5 euro za nocleg ( gdybym tak szła miesiąc to troche by tego było) ale na tydzień może być.

Ciekawa też jestem ilu Ltwinó było na tej trasie. Antkowiak pisze że przed nim (on trafił na Camino w 2001 r) było ok 10 Polaków, więc czuł się czasami jak bohater albo zdobywca Mount Everestu.

Podoma mi się też to, że nikt tam nie pielgrzymuje grupowo, tak jak do Częstochowy. Jest to osobista pielgrzymka, w drodze można być dłużej albo któcej, modlić się, śpiewać lub nie. Autor dziennika z Camino pisze że w którymś z albergue musiał zaznaczyć, jaki jest cel jego podróży, 4 opcje do wyboru: kulturalny, duchowy, religijny czy sportowy. W średniowieczu, kiedy Camino de Santiago było jedną z największych rozrywek dla katolików, nikt nie sporządzał takich kwestionariuszy, każdy pielgrzym był pielgrzymem religijnym. Ciekawe czy tak to też wyglądało w rzeczywistości.

Kilka zdjeć z Galisji, nie mam dobrego aparatu, nie mogłam zrobić dużo zdjęć. W każdym razie w rzeczywistości jest o życie piękniej.

sobota, 12 kwietnia 2008

Ludzie czasami mają bardzo ciekawe pomysły na prawie każdy temat. przykład Radykalnych ( w tym wypadku przez duże r) "obrońców przyrody"- http://www.gazetawyborcza.pl/1,81388,5089392.html
Wyobraźnia ( podobno) nie ma granic, i bardzo dobrze. To, kim wogóle możemy być w życiu też nigdy nie jest do końca określone, chociaż oczywiście jest dużo przeszkód w realizacji siebie, swoich pomysłów, wizji.
Cóż, ja chyba nie bedę ryzykować odżywianiem się resztkami ze śmietnika ( Poznań to nie Nowy Jork) ani nie odłączę elektryczności, ale i tak mogę coś robić. Nawet jeżeli to jest śmieszne, to i tak myślę że warto. Rower zamiast tramwaju, ograniczanie konsumpci, kupowanie ubrań w lumpeksach, książek w antykwariatach, kupowanie jedzenia bez nadwyżki itd...
Tak jak inni mają wpływ na mnie ( poszczególne persony z bliższego i dalszego otoczenia), bo robią coś Inaczej, po swojemu, bo myślą, bo chcą zrobić lepiej, tak też ja najzwyczajniej w świecie chcę coś zakomunikować tym co robię. Wiem, że w skali świata to jest mniej niż zero, ale od zera właśnie trzeba zacząć. Nie chcę, broń boże, nikogo przekonywać ani nawracać, bo nie znoszę jak ktoś stosuje taką taktykę w stosunku do mnie; dziękuję natomiast tym osobom, ktore swoim zachowaniem czy słowami powodowały, że zaczynałam myśleć i zastanawiać się nad rzeczami, które przedtem były Banalną Oczywistą. Allejuja.

piątek, 11 kwietnia 2008

proszę bardzo- VHEMT-the voluntary human extinction movement- czeka na kolejnych członków. Z jednej strony, pomysl absurdalny, a z drugiej- bardzo pozytywny i logiczny.
Chodzi w nim o to, że ziemia jest zdecydowanie przeludniona i są propagowane wszelkiego rodzaju akcje zachęcające do hamowania rozmnażania się ludzi. Europa zachodnia bardzo pasuje do tego modelu, bo spada tu liczba mieszkańców, natomiast wszystkie pozostałe części świata idą w zupełnie innym kierunku. Może jednak biali są "słabszym" gatunkiem ludzi, jest ich coraz mniej w skali świata. Na Litwie państwo na różne sposoby próbuje zachecić rodziców do rodzenia jak najwiekszej liczby dzieci, po to tylko, żebyśmy nie wymarli.
Jeszcze do niedawna myślałam, że taka duża rodzina to zupełnie niezły pomysł, że może być nawet wesoło, ale dosyć szybko zmieniłam zdanie. Po co rodzić dużo dzieci i skazać je na życie w brudnym i sztucznym świecie. Warto też pomyśleć o takich młodych człowiekach, którym się nie poszczęściło i zaopiekować się nimi.
Oczywiście nie jestem za tym, żeby ktoś "oczyszczał" ludzkość czy coś w tym stylu, nikt nie ma do tego pełnego prawa, i dobrze.

Kto wie, może ten radykalny i trochę zabawny ruch przerodzi się w poważny projekt, akcję lub stowarzyszenie ogólnoświatowe?
Na pewno wyszłoby to wszystkim na zdrowie ;)

czwartek, 27 marca 2008


Niedawno odkryłam gazetę "Żalioji Lietuva" przez przypadek w naszej wiejskiej bibliotece. Super że cos takiego już jest, najwyższy czas zajać się ochroną natury której jeszcze nie zdażylismy przekształcić w "cywilizację". Tematy poruszane w gazecie dotyczą nie tylko Litwy, ale całego świata. Nie ma się czemu dziwić, wiadomo przecież, że np. smog unoszacy sie nad Nowym Jorkiem wpływa na powiekszanie sie pustyni Saharyjskiej a wycinanie lasów tropikalnych w Brazylii na ilość opadów w Tokio. Haslo "myśł globalnie działaj lokalnie" staje sie coraz aktualniejsze chociaż jeszcze niedawno mogło wydawać sie pustym frazesem.
I tak, w gazecie mozna znaleźć wiadomości ze świata o ochronie środowiska i jej braku, o działaniach "zielonych" ( m. in. pod których skrzydlem powstala ta gazetka) i ekologów w celu ochrony przyrody i nawracania ludzi do zbliżenia sie z przyrodą i zrozumienia, że nie tylko jej los zależy od nas, ale też my w calości od niej zależymy . Zieloni nie zapominają też o zwierzetach, piszą między innymi o bezsensowności eksperymentów nad zwierzętami , które nie tylko nie dostarczają wiarygodnych danych dotyczacych skuteczności testowanych leków, a czasami nawet kończą sie totalnym fiaskiem. Jako przykład wystarczy badanie nad pewnym lekiem , który był najpierw testowany na szczurach, a później puszczony w obieg po czym sie okazało, że ma on działanie rakotwórcze na organizm ludzki, a u szczurów komórki te najzwyczajniej w świecie sie nie rozwijają.
Są też artykuły o globalnym ociepleniu ( tradycyjny temat, ale bardzo aktualny), przemysle mięsnym i jego wpływie na atmosferę, bateriach słonecznych,śmietnikach i śmietniskach, rolnictwie ekologicznym na Litwie, o żywnosci modyfikowanej genetycznie, nielegalnych budowach, katastrofach ekologicznych na świecie, światowych organizacjach które nie boją się niszczyć natury bo stać ich na zaplacenie kary itd.
Jeszcze nie ma wersji elektronicznej tej gazety,ale o ile mi wiadomo, ale są takie plany. Gazeta ma sie też przerodzić w czasopismo i ma się zwiekszyć jego objetość (aktualnie gazeta ma 12 stron).

Najciekawsze i najoryginalniejsze ( in my opinion) są artykuły Laimisa Zmuidy z serii "Is tingejimo filosofijos" gdzie porusza on aktualne tematy z perspektywy leniucha, który próbuje zrobic cos tak samo dobrze jak inni, ale wkładajac w to mniej wysiłku. Korzysta na tym on i przyroda. Grazu.

Najdziwniejszą info która wyczytałam był krótki artykuł na temat WHEMT -Światowej Ruch Wyginiecia Człowieka (czy jakoś tak), o którym napiszę wkrótce, bo teraz przyszły do mojej biednej głowy myśli w ogóle nie związane z tym tematem i nie mogę sie ich pozbyc , niestety.

wtorek, 11 marca 2008

Słowa zapomniane

Radość w liczbie mnogiej
Znowu idę w nieznane
Bez celu. Niosą mnie koła lub nogi
Radość się wylewa- bez celu.
Wycieka ze mnie bez przerwy
Znowu jestem w drodze

Idę po linie zawiszonej
Między ciepłym jeszcze wczoraj
A nieznanym jutro
Chyba nie jestem zaproszona,
Nie jestem mgłą ani wiatrem
Nie umiem przelecieć łąki
Tak by nie dotknąć stopą trawy

A ludzie... nie są cieńmi
A życie... nigdy się nie kończy
Cień umiera gdy zajdzie słońce
A człowiek może dalej tańczyć

.... ....


Może Karioka nie obrazi się za umieszczenie tu jej autorskiego zdjecia z Wilna

poniedziałek, 3 marca 2008

to nie jest warte tytułu

dyskusja zapisana na drzwiach od wychodka na WNSie na piętrze zwanym gołębnikiem lub kurnikiem:

-Dlaczego w kulturze tak mało miejsca poświęca się wypróżnianiu się? Może to wina powszechnej porytanizacji społeczeństwa Zachodniego?

- A może dlatego że to śmierdzi?

- A może dlatego że życie jest wystarczająco gówniane żeby zajmować się małą kupką?




Ni dodać ni ująć. Dyskusja akademicka na poziomie.

niedziela, 2 marca 2008

Wybieramy się na pół litra

Niedawno pozbyłam się pół litra krwi, tak na próbę. Nie planowałam tego, to nawet lepiej; rano w niedzielę wysunęłamsię z domu żeby sobie trochę pobiegać w parku , ale na mojej drodze stanął czerwony autobus, uśmiechał się do mnie i zaprosił na pół litra. No i w końcu dałam mu te pół litra krwi. Przyjeli moją krew w której już od dłuższego czasu nie przepływa żelazo pochodzenia zwierzęcego.
Jak zwykle optymistycznie do tego podeszłam, czyli w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. Nie zawiodłam się- po wypompowaniu z siebie 480 ml krwi czułam się dokładnie tak jak przed. Niektórzy stwierdzili że mówię tak po to, żeby nie odstraszać innych przed oddawaniem krwi, ale ja wiem swoje, niech sobie myślą. Nie straciłam nic (starą krew zastąpi świeża) a dostałam kilka czekoladek , które mogę zjeść bez wyrzutów sumienia oraz satysfakcję że być może ta krew nie została przelana na marne.
Jak tylko będę mogła to znów dam się pokłuć, tym razem być może na Litwie.

poniedziałek, 11 lutego 2008

Najlepszy czas na zostawienie Poznania za sobą. Tylko na chwilę, na 10 dni! Czy to wystarczy?
Nie Chcesz wrosnąć w żadne miejsce. W żadne miłe, przytulne miejsce. Drogi są najczęściej proste, chociaż niektóre donikąd nie prowadzą. Lepiej zostać???

Wszystko jest lepsze niż zostać!!!

Do zobaczenia w przedpokoju marzeń

niedziela, 10 lutego 2008

O równości nierównych

Peter Singer, "Wyzwolenie zwierząt", :"Zasada równości nie opisuje domniemanej rzeczywistej równości ludzi, ale nakazuje pewien sposób ich traktowania". Czy ludzie są naprawdę sobie równi? Przecież różnią się poziomem inteligencji, wrażliwością, siłą fizyczną, płcią, sposebem myślenia i rozumowania etc. Jednak ze względu na cechy wspólne przysługują im równe prawa. Ruch wyzwoleńczy kobiet w XX wieku był uznany za bezpodstawny i nieuzasadniony ani filozoficznie, ani biologicznie, ani moralnie. Natomiast na podstawie cech, które są wspólne obu płciom, kobiety wyemancypowały się i uzyskały prawa których się dobijały. Co ma wspólnego Ruch Wyzwolenia Kobiet z Ruchem Wyzwolenia Zwierząt? Jeżeli ten pierwszy zostałby uznany za bezpodstawny (tak się właśnie stało na początku), to ten drugi też nie miałby żadnego uzasadnienia. Jednak Ruch Wyzwolenia Kobiet, tak samo jak ruchy wyzwoleńcze niewolników i inne zostały zaakceptowane; czy taki sam los spotka Ruch Wyzwolenia Zwierząt? Czy zostanie zaakceptowana równość gatunków, tak samo jak równość płci lub ras?

Wygląda na to, że tak i że jest to wyłącznie kwestia czasu. Argumenty, uzasadnienie filozoficzne i moralne Singera dotyczące wyzwolenia zwierząt są więcej niż przekonujące. Poza tym, nie jest to jakiś zwyczajny aktywista czy buntownik, tylko bioetyk, filozof i profesor na uniwersytecie w Princeton. Miłej lektury.

czwartek, 7 lutego 2008

Nocno-dzienne sny


Nawet w takim śnie, jakim jest nasze życie, można mieć więcej ignorancji lub mniej. Od nas zależy, czy chcemy znać prawdę, czy wolimy żyć w słodkiej ignorancji, korzystając ze wszystkich przyjemności które może zaoferować nam nasze otoczenie.
Nawet w tym śnie możemy obudzić w sobie świadomość, którą będziemy się opiekować i pamiętać o niej aż nas przeniknie w całości. Jaki to ma związek z życiem codziennym?
Chcę wiedzieć, jakie skutki mają moje działania i wybory, których dokonuję; czy przyczyniam się do funkcjonowania mechanizmu samoniszcącego ziemią i życie, czy nie. Proste... Wystarczy otworzyć oczy i szukać prawdy. Wiem też na pewno, że tego typu poszukiwanią nie mają końca, ale co tam.
WIEM, CZEGO W ŻYCIU NIE ZROBIĘ, ALE NIE WIEM JESZCZE WSZYSTKIEGO CO ZROBIĘ ALBO CHCĘ ZROBIĆ. Wiem czego nie zrobię, bo takie mam zasady albo założenia. Nie wiem, jakich wyborów dokonam w przyszłości, niczego nie zakładam z góry i wkładam maksimum wysiłku w to co robię.
Tchiya Amet sobie śpiewa: "Until all of us are free, none of us are free...". Ja też nie chcę tej świadomości i wolności tylko dla siebie. Co mogłabym zrobić z nią sama?

wtorek, 29 stycznia 2008

regi prosta s maskwy


Africa Reggae festival 2008

Z Jah Division z Moskwy na czele

Hm.... na tym koncercie nie doświadczyłam uczucia które pojawiało się na innych koncertach... metal, gothic, punk rock, rock itd.... Wygląda na to że z reggae jest inaczej: na tym koncercie nie chciałam ani grama ciszy! rytm odświerzał myśli i unosił nad ziemią. Gerbert Morales, rastaman z Rosji, unosił się jeszcze wyżej nad ziemią. On Zamykał się właściwie w dźwięku swojej muzyki, śpiewał dla siebie, ale nie tylko dla siebie. Dla mnie też. I dla wszystkich innych, nawet dla tych którzy go nie słyszeli. Przez cały czas miał łagodny uśmiech na twarzy, z każdej strony odczuwał miłość. W każdą stronę posyłał swoje uczucia.
Jako "rasowy" rastaman móg być na haju, być może stąd ten uśmiech, ale.... czy to robi jakąś różnicę???

poniedziałek, 21 stycznia 2008

tak wo bywa

pisząc esej pod tytułem "Między asymilacją a integracją: o mniejszości polskiej na Litwie" ( czyli po części o sobie) dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy no i dopiero jak zaczęły mnie atakować jakieś ciekawsze pomysły o czym jeszcze mogę napisać musiałam napisać zakończenie, w końcu to eszcze nie jest praca doktorancka ani nawet magisterska....

przeczytałam np. ( W książce prof. Z. Kurcza) że w niektórych wsiach poskich na Litwie rodzice otrzymują po 100 litasów za to że wysyłają swoje dzieci do szkoły litewskiej. ciekaaawe fakty, szkoda że nie były podane konkretne nazwy tych wsi... chciałabym to zobaczyć na własne oczy ... a nawet dotknąć tych legendarnych 100 litów :) albo poznać takiego dzieciaka którego rodzice sprzedali za ten niebywały majątek.hm.

Byłam też zdziwiona tym, że w bibliotece poznańskiej, gdzie niewielu jest przybyszów czy przybłędów z Litwy można znaleźć litewskie książki. możne je nawet wypożyczyć, ale nie tym razem... bo akurat był remont działu, w którym się one znajdują.

naczytałam się też innych interesujących rzeczy o których być może warto napisać ale nie napisze, bo, jak mówi Lolik, "takie życie".i kropka.

niedziela, 20 stycznia 2008

no more siesta!!!!!!
uwierzcie mi, naprawde jest lepiej spać za mało niż za dużo! tylko uprzedzam...
brrrrrr

sobota, 19 stycznia 2008

podróż do świata poza granicami fantazji


Czichiro ( chyba tak to brzmi po polsku?) miała niezłe przygody w krainie bogów, w każdym razie powiodło jej się troche bardziej niż jej rodzicom którzy wakacje spędzili jako utuczone świnie zamknięte w chlewie i przeznaczone na szynkę dla Bogów.
czy po tej bajce można normalnie oglądać bajki od Walt Disneya? To chyba nie to samo... Raz na zawsze coś się zepsuło, zawsze bedzie im czegoś brakować.

Tak więc teraz zabieram się za japońskie komiksy , pożyczone od szalonej pasjonatki kultury japońskiej. Mangi... mamamangi

Hm, nawet we własnym pokoju nie czuję się bezpiecznie. Dziś, kiedy niechcący 5 złotych wpadło mi do śmietnika i zaczełam w nim grzebać usłyszałam pstrykanie aparatu i stłumiony śmiech Lolika. Ciekawe jak wykorzysta ten nowy materiał zdjęciowy. Lolik=paparazzi. Coś tu nie pasuje... może musi kupić sobie czarne okulary?